|
Irygator to urządzenie, przy pomocy którego, w celu „odświeżenia”, wtłacza się wodę z ewentualnym dodatkiem środka dezynfekującego lub zapachowego, do pochwy. Pamiętam jeszcze z młodości, że w aptekach można było kupić różową, gumową gruszkę z wężykiem i płyn zapachowy o intensywnej woni róży. Kobieta powinna była pachnieć "tam" jak potpourri, tymczasem panowało przekonanie, że cipki naturalnie cuchną (wszystkie te dowcipy o rybach!).
Od razu napiszę, że z punktu widzenia dzisiejszej medycyny irygacja jest niezalecana i uważana za szkodliwą dla zdrowia: może powodować zapalenie narządów miednicy mniejszej, bakteryjne zapalenie pochwy, pleśniawkę a nawet raka jajników czy szyjki macicy.
Irygacja ma długą i fascynującą historię, którą poznałam dzięki książce Kate Lister „Sprawy łóżkowe. Historia seksu” (wyd. Poznańskie, przełożyła Monika Skowron). Lister opisuje to, jak zmieniało się przez wieki spojrzenie na seks i sprawy z nim związane. To pokaźna (i świetnie ilustrowana) praca analizująca przemiany dotyczące języka i literatury, relacji seksu z jedzeniem, reprodukcją, pieniędzmi, gadżetami erotycznymi itd. Jest też rozdział o historii irygacji.
Chociaż ślady irygacji – pisze Lister – znajdujemy już w starożytności, to stała się modna dopiero w XIX wieku, kiedy lekarze zatwierdzili ją jako metodę antykoncepcji. W 1832 roku Charles Knowlton, lekarz z Nowej Anglii, wydał traktat medyczny wzywający do antyseptycznej irygacji po stosunku seksualnym, gdyż „sprzyjało to czystości” i zapobiegało ciąży. W 1829 roku w artykule na łamach czasopisma naukowego „The Lancet” sugerowano, by kobiety wypłukiwały swoje pochwy „sześć do ośmiu razy dziennie”, poprzez wstrzykiwanie doń letniej wody. W 1880 doktor Wing ogłosił, że „kobieta powinna mieć czystą waginę, tak samo jak utrzymuje w czystości twarz i ręce” i zalecał regularne „zastrzyki dopochwowe” z gorącej wody i fenolu. W 1895 w The International Encyclopaedia of Surgery (Międzynarodowej Encyklopedii Chirurgii) zalecano dopochwowe „zastrzyki, nocą i rano, z galona (ok. czterech litrów) gorącej wody (ponad czterdzieści stopni Celsjusza), a do tego dwie kwarty (ok. dwa litry) roztworu z chlorku rtęci” na leczenie chorób wenerycznych. W 1843 roku doktor Maurice Eguisier z Paryża zaprezentował Irrigateur Eguisier, cylindryczną pompę pod ciśnieniem oraz wąż z metalu i porcelany.
Choć sama irygacjaa wodą jest szkodliwa lekarze zaczęli polecać dodawanie do niej przeróżnych substancji mających niszczyć spermę. Charles Knowlton polecał irygację „roztworem siarczanu cynku, ałunem, potażem lub jakąkolwiek inną solą, która chemicznie oddziałuje na nasienie”. W 1898 roku miesięcznik „Monthly Retrospect of Medicine & Pharmacy” podał następujące „płyny do stosowania podczas irygacji pochwy”, które mają zapobiec poczęciu: ałun, octan ołowiu, chlorki, kwas borowy, fenol, jodynę, rtęć, cynk oraz dezynfekujący lizol.
Lizol, to środek dezynfekujący, który wszedł na rynek w 1889 roku, w latach dwudziestych zyskał sławę jako świetny środek do irygacji. Tym samym produktem, którym kobiety myły pochwę, szorowały kosze na śmieci i toalety i przetykały rury kanalizacyjne. W listopadzie 1920 roku na łamach „Ladies’ Home Journal” pojawiła się reklama zalecająca lizol do dezynfekowania „toalet, szaf, spluwaczek, koszów na śmieci i miejsc, gdzie zbierają się muchy”. Podkreślała również, że „Środek odkażający Lysol jest także niezastąpiony dla kobiet dbających o higienę osobistą”.
„Sugestia, że należy irygować „dolne oko” (określenie z 1902) tym samym środkiem czyszczącym, którego używa się do odblokowania zapchanych rur, pozbawiało czytelników wszelkich złudzeń: srom śmierdzi” – pisze Lister.
To fascynujące i przerażające co jesteśmy w stanie dać sobie wmówić. Na szczęście dziś już wiemy, że naturalny zapach jest … naturalny. Wystarczy się podmyć, niczego nie trzeba pompować. A przed zajściem w niechcianą ciążę chronią pigułki. I to jest postęp!
|
|